Hwagyesa

Drogę do Hwagyesa w Seulu spędziliśmy na ciekawej rozmowie z panem inżynierem. Gdy znalazłem się pod świątynią, wymieniliśmy się kontaktami i pożegnaliśmy. Dzień wcześniej skończyło się letnie kyolche – okres intensywnej medytacji, który trwa około trzech miesięcy i kończy się wraz z porą deszczową. Jest niedziela, godzina wpół do drugiej,  a odnoszę wrażenie, że kilka świąt zbiegło się w czasie, w związku z czym w świątyni niezłe tłumy i dużo się dzieje. Szukam biura dla Temple Stay (są tu też inne biura). Koreanka, która zapytała, czy jakoś pomóc, wprowadza mnie w błąd kierując w stronę budynków położonych wyżej (tam jest biuro od czegoś innego).

OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERA

Szybciej niż się spodziewałem spotykam Darka z Polski, który obecnie nazywa się Won Boep Hoengjanim. Hoengjanimowie to kandydaci na mnichów. Won Boep pokazuje mi biuro Temple Stay, a pani w biurze już się mnie spodziewa. Dostaję pokój bez okien za to z wiatrakiem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mam taki dziwny układ, że będę nocował i jadał w świątyni jak uczestnik programu Temple Stay, ale jako “practitioner” dostaję zniżkę i nie będę uczestniczył w pełnym programie, tylko najprawdopodobniej (muszę zapytać o zgodę) praktykował niezależnie od programu tuż obok w budynku międzynarodowej szkoły Kwan Um School of Zen, której jestem członkiem. Jest to chyba jedyny na świecie ośrodek KUSZ wyłącznie dla mnichów. Osoby świeckie mogą gościnnie przychodzić tu na praktyki, ale nie nocować. Zapytam o zgodę po mowie dharmy, która już o godzinie 15:00 na najwyższym piętrze największego budynku Hwagyesa.

Tymczasem patrzę, co się dzieje w świątyni.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Lekcje śpiewu. Chyba tradycyjne pieśni ludowe (w stylu podobne do “Arirang”).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Medytacja prowadzona (guided meditation) z jakiegoś nagrania

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Na mowę dharmy po angielsku przyszło kilkadziesiąt osób, chyba ponad połowa osób to świeccy, Koreańczycy i przyjezdni. Pani z biura też tu jest. Siedzący obok Koreańczyk po angielsku opowiada mi o Hye Tong Sunim, nauczycielu, który zaraz przyjdzie. Zaczyna się mowa dharmy. Formuła w KUSZ jest taka, że jedna osoba wygłasza mowę wprowadzającą, po czym następuje sesja pytań i odpowiedzi z nauczycielem. Mniszka z Singapuru mówi o tym, jak cenne jest ludzkie życie i jak ważne jest, by go nie zmarnować. Budda nauczał, że bardzo trudno ponownie odrodzić się jako istota ludzka. Przyjemnie posłuchać, jak Sunim po mandaryńsku cytuje chińskie powiedzenia zen.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zapowiedź mowy dharmy

Po mowie dharmy podchodzę do nauczyciela i pytam o poranną praktykę w ośrodku. Mogę przyjść. Jeden ze świeckich chłopaków pokazuje mi budynek, jak się po nim poruszać, gdzie napić się herbaty lub wody w przerwach. Tym razem pobudki będą o trzeciej rano. Typowa dla KUSZ praktyka trwa prawie do samego śniadania o szóstej. Praktyka wieczorna jest w poniedziałek odwołana. W środku dnia mam dużo czasu wolnego.

Idę na pyszną kolację. Znów “szwedzki stół”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

“Szwedzki stół” w Hwagyesa. Osobno ryż z ricecookera.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

To wyglądało na jakiś wykład

Wracam do pokoju i próbuję porobić coś przy komputerze: zgrać zdjęcia na dysk, może zacząć blogować (na Ganghwado był retreat, tutaj mam swobodę). Okazuje się, że klawiatura padła.

Zabrałem z Polski laptopa z uszkodzoną klawiaturą. Nie działa “c”, “h”, “t”, lewy Alt, Tab… No mnóstwo klawiszy wysiadło mi naraz. Chciałem naprawić to jeszcze w Polsce, ale w serwisie powiedziano mi, że nietypowy model i poczekam cztery tygodnie. Zabrałem więc w podróż laptopa z dodatkową klawiaturą USB. To właśnie ta klawiatura USB padła. Jeszcze na Ganghwado udało się jej użyć do zrobienia przelewów, ale teraz mam urwany kabel.

Zaczynam naprawiać. Zdejmuję izolację z kabla. Robię wstępny test, czy jak złączę końce, to zadziała. Wszystko szło zgodnie z planem, aż przedobrzyłem i tak rozbebeszyłem klawiaturę, że w tych warunkach przywrócenie jej do stanu używalności zajęłoby absurdalną ilość czasu (próbowałem i nie szło).

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ogarniam jak używać laptopa z uszkodzoną klawiaturą. Mogę wyklikiwać część liter na touchpadzie. Jest to naprawdę słabe rozwiązanie, ale działa. Następnego dnia będę tak pisał pierwszą część relacji z Lotus Lantern International Meditation Center.

Miałem korzystać z WiFi z biura i siedzieć w jego okolicy, ale jedyna sieć, jaka mi działa, jest tam dość słaba. Nazywa się “iptime”. Później dowiaduję się, że to domyślna nazwa jakiegoś nieskonfigurowanego routera i często przypadkowo można połączyć się z jakimś iptime w mieście (ech, gdyby w Chinach było coś takiego…).

Niestety nie śpi mi się tu dobrze. O trzeciej rano mam już od dawna otwarte oczy, a przez następne dni około 2:30 rano będę już brał prysznic (o tej porze nie ma ciepłej wody). Wydaje mi się, że rano w tym wielkim budynku oprócz mnie nie ma żywej duszy. Po praktyce i śniadaniu Won Boep pokazuje mi jak można się poruszać po górach wokół świątyni i wskazuje miejsce, gdzie kandydaci na mnichów ćwiczą na moktaku (instrumencie rytmicznym używanym podczas śpiewów i do zwoływania na praktyki). Jest to typowy placyk do ćwiczeń typu siłownia pod chmurką. Dużo takich miejsc jest tu rozsianych wśród szlaków górskich w Seulu.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sala do medytacji w ośrodku KUSZ w Hwagyesa

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Budynek KUSZ i sklepik buddyjski

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Do punktu widokowego trafiłem o złej porze dnia. Mimo to próbowałem robić zdjęcia

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Tak położone jest Hwagyesa.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Jedno z miejsc przeznaczonych na kulturę fizyczną. Kandydaci na mnichów ćwiczą tu też grę na moktaku.

Spotykam grupę, która przyjechała z Musangsa, świątyni do której się niedługo wybieram. Prawie wszyscy przyjechali do Hwagyesa po skończeniu kyolche, dlatego nie było sensu sensu odwiedzać Musangsa tego dnia, jak przez chwilę planowałem. Witam się z Bon Shim Soensanim, polską mistrzynią zen, która do niedawna mieszkała w Falenicy. Jest tu też troje mnichów z Polski.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Znajomi mnisi wychodzą z Hwagyesa na zakupy. Wśród nich dwóch Polaków.

Wiem, że blog czytają bardzo różne osoby, więc chciałem wyjaśnić, że w Kwan Um School of Zen pewne porządki bardzo odbiegają od starych tradycji. Bon Shim Soen Sa Nim jest nauczycielką zen, ale jako osoba świecka, co kiedyś było trudne do pomyślenia tak samo jak wspólna praktyka mnichów i mniszek, a także wspólna praktyka mniszek, mnichów, świeckich kobiet i mężczyzn (dotyczy to nie tylko KUSZ, ale choćby też Lotus Lantern International Meditation Center). Tradycją jest, że mnisi siedzą w kolejności starszeństwa, to znaczy według tego, jak długo ktoś jest mnichem, a nie ile kto ma lat oraz że mnisi siedzą przed mniszkami. Jeśli się nie mylę, w KUSZ zachowany jest porządek starszeństwa, ale mniszki mogą siedzieć przed mnichami, chyba że dzieje się to w Korei, bo wtedy ze względu na Koreańczyków jest bardziej tradycyjnie. Głową szkoły KUSZ nie jest mnich, a pielęgniarka hospicyjna z USA. Wśród nauczycieli jest podobna ilość kobiet i mężczyzn. Mogłem pomylić jakieś szczegóły, ale myślę, że to, co napisałem daje wyobrażenie o złożonym stosunku szkoły do koreańskiej tradycji.

OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Gdy po obiedzie około trzeciej po południu próbuję pospać (a jestem wykończony i mam koszmary, o tym jak jestem zmęczony), budzi mnie ktoś otwierając drzwi, chyba koreański mnich. Mówi coś do mnie po koreańsku i wskazuje na dwór. Może tam coś się dzieje, ale ja nie wiem  nawet, czy jest dzień, czy noc. Bez słowa macham rękami w przeczącym geście. To było straszne.

Przez kilka kolejnych dni często opuszczam świątynię i błąkam się po okolicy. Kupuję zwykle coś do picia (mleko ryżowe, mleko sojowe…), robię zdjęcia i wracam do Hwagyesa bardzo okrężną drogą, bo przez robienie zdjęć kompletnie się gubię. Dwa razy trafiłem w ten sposób na szlaki górskie i chodziłem po okolicznych górach. Teren Korei jest w olbrzymiej większości pokryty górami, a chodzenie po górach w profesjonalnych strojach jest tu trendy.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Można wybrać język angielski. Wypłata jest pod nazwą “Save account”.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Tuż przy Hwagyesa

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Dom modlitw wśród gór. Mijałem też katolicki zakon, chyba karmelitów bosych lub karmelitek. W Korei jest więcej chrześcijan niż buddystów (np. http://en.wikipedia.org/wiki/Religion_in_South_Korea)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Plac ćwiczeń na szlaku górskim

OLYMPUS DIGITAL CAMERAOLYMPUS DIGITAL CAMERA

Po południu we wtorek znajomi mnisi wybierają się do Jogyesa, głównej światyni zakonu Jogye, żeby po skończonym kyolche złożyć wizytę swojemu nauczycielowi wskazań. Zabieram się z nimi autobusem, trochę żeby pogadać, ale też przy okazji łatwiej trafić do Jogyesa oraz na Insadong, miejsce dobre na zakupy. W autobusie rozmawiamy o jodze i o wartych odwiedzenia miejscach w Chinach. Dowiaduję się ciekawych rzeczy o koreańskim zenie.

W nastęnym odcinku m. in. Insadong, Jogyesa, może już też Musangsa (a od ponad tygodnia jestem w Pekinie i lada dzień lecę dalej).

Standard

Lotus Lantern International Meditation Center – cz.2/2

W dniu, czy raczej nocy przyjazdu zanim jeszcze poszedłem spać dostałem strój, który należy nosić podczas pobytu w ośrodku i sprawdziłem, że WiFi działa jak trzeba. Brat nie zdążył odpisać na prośbę o PIN do karty SIM, no ale która tam u niego godzina? Wysłałem maile, że dotarłem i żyję.

Pierwszego dnia poznaję ośrodek, zasady i formy praktyki, które nieco różnią się od Kwan Um School of Zen. Przede wszystkim jest o wiele więcej swobody. Mamy więcej czasu wolnego niż na sesjach medytacyjnych KUSZ i nie utrzymujemy milczenia. Dotyczy to programu, w którym uczestniczę, a jest to “retreat”. Można przebywać tu w ramach innych programów i mieć jeszcze więcej swobody (np. program “rest”). Posiłki są w formie “szwedzkiego stołu”. W medytacji siedzimy rundy po 45 minut i chodzimy po 15, ale (ciekawostka dla zenków) często zaczynamy od chodzenia, a nie od siedzenia, na przekór popularnemu podejściu, że chodzona medytacja służy głównie rozprostowaniu nóg. Nie dostałem też żadnej pracy, zwykle na takich sesjach trzeba np. trochę sprzątać, ale to chyba jakiś przypadek/wyjątek. Jeśli dobrze rozumiem, niektóre praktyki mogą zależeć od konkretnej pory roku, kiedy się przyjedzie.

Nie utrzymujemy milczenia również podczas posiłków, więc łatwiej poznawać ludzi. Pierwszego dnia poznałem Yurę. Mówi, że jest brany za Koreańczyka. Powiedziałem mu, że stawiałem raczej na Filipiny, ale Yura jest Rosjaninem.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Zdjęcie z Yurą w obowiązkowym stroju

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Yura i Kwan Mi Sunim.

Yura nie zna angielskiego, ale rozmawiamy sporo, można powiedzieć, że po rosyjsku (nie uczyłem się tego języka), jak to słowianie 🙂 kto gdzie z kim medytował, jakich mamy wspólnych znajomych nauczycieli. Opowiadam mu, gdzie dalej jadę, o kungfu w Chinach itp. itd. Yura interesuje się też duchową tradycją Advaita Vedanta. Ma notes z mistrzem zen Seung Sahnem na okładce z jednej strony i jakimś europejskim nauczycielem Vedanty z drugiej. Cieszy się, że zobaczę Tiruvannamalai. Jednocześnie potwierdza moje wątpliwości, kiedy wyraża taką myśl, że nie jest dobrze za dużo oglądać, że traci się w ten sposób dużo energii. Dostaję od niego namiary na podobno mocnego chińskiego mnicha, który swojego mistrza odnalazł w Korei. Mam adres, ale żaden z nas nie wie nawet, jaki to region Chin i czy będę mógł go odwiedzić.

Tego samego dnia po raz pierwszy spotykamy się w środku dnia, żeby porozmawiać w większej grupie. Pijemy herbatę i wcinamy ciasto zrobione przez Koreankę przebywającą w ośrodku w ramach bardziej odpoczynkowego programu razem z siostrą i kuzynem. Nie wiem, czy rzeczywiście takie były między nimi relacje, ale tak to dla mnie wyglądało. Mówią wyłącznie po koreańsku, tylko najmłodszy kuzyn, który ma może 13-14 lat, zagaduje do mnie trochę po angielsku i po chińsku. Będę go dalej nazywał młodziakiem, dobrze? Anglojęzyczny Koreańczyk, sąsiad z pokoju obok, pyta mnie czy jestem buddystą. Opat (pochodzi z Indii i mówi płynnie po angielsku) pyta, czy mam w związku ze swoją praktyką jakieś wątpliwości. Ktoś młody interesuje się, czy w Polsce mamy własny język. Dziwi mnie, że do jedzenia ciasta (zupełnie w zachodnim stylu) wybraliśmy pałeczki, bo łyżki są tu przecież w powszechnym użyciu.

Tego dnia była też w ośrodku cała wycieczka dzieci, uczyły się chyba medytować. Brat odpisał, że “wieczorem” (kiedy?) znajdzie PIN i mi przyśle. Właściwie nie powinienem korzystać z internetu, bo jest “retreat”, ale muszę zrobić przelewy. Kiedy brat wreszcie przysłał PIN (uff! dzięki, bracie!), załatwiłem co trzeba i odłożyłem urządzenia.

Na spacerze w piątek dowiaduję się, że słyszalne w lesie ujadanie psów dobiega z “dog farm”. Las dosyć podobny do polskiego iglastego. Żeńszeń, który rośnie w tej okolicy jest podobno sławny.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Obok pola ryżowego chroniony przed słońcem niebieskimi płachtami rośnie żeńszeń.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Miałem między innymi ustalić, czy prawdziwa kuchnia koreańska w samej Korei jest tak ostra jak mówią. Nie jestem znawcą ostrości, może są ostrzejsze kuchnie, ale moje doświadczenie ograniczone do buddyjskiej, świątynnej kuchni jest takie, że naprawdę duża część potraw jest ostra (na każdym posiłku kilka potraw, może czasem większość z nich).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kwan Mi Sunim z ośrodkowym psem, którego imienia nie udało mi się nauczyć. Te czarne łapy to po powrocie ze spaceru z nami – uganiał się po polach ryżowych za ptactwem. Ten pies dobrze rozumie swoją naturę.

Podczas jednej z przerw zjedliśmy lody (ale nie pałeczkami) rozmawiając o medytacji, o pracy w Korei, opowiedziałem o swoim job interview w Samsungu (dawne czasy!). Anglojęzyczny sąsiad Koreańczyk okazuje się ponad sześćdziesięcioletnim inżynierem elektrykiem i CEO własnej firmy. Za kilka miesięcy wybiera się do Stanów, żeby tam pracować.

W sobotę przy śniadaniu miałem powiedzieć siostrom i młodziakowi z czego znana jest Polska. Jan Paweł II, Wałęsa, Chopin – to były moje pewniaki, ale niektórym nic to nie mówi. A co produkujemy? Mówię coś o rolnictwie (pomidory, jabłka), wódce, mięsie, kiełbasie. Kiełbasa! To się spodobało. Zdziwiło Koreańczyków że nie jem mięsa nawet poza świątynią (rzadkie u świeckich). Opowiadam, że mieliśmy komunizm i byliśmy prawie w ZSRR.

Odpoczywałem w pokoju, gdy ktoś zapukał do drzwi. To młodziak z kuzynkami. Anyong! Młodziak wchodzi do środka, kuzynki zostają za progiem. Wymieniają kilka zdań, młodziak trochę spuszcza głowę, chyba przyznaje kuzynkom rację w jakimś sporze, może chodziło o to, który pokój jest mój? Czy to był zakład? Młodziak zaczyna nietradycyjny koreański taniec z dodatkowymi efektami wokalnymi. Wszyscy się śmieją. Po chwili młodziak uśmiechnięty wycofuje się do drzwi, macha do mnie i zamykając za sobą woła “I’m sorry!”. Kuzynki skręca ze śmiechu. Tego dnia przyjechali rodzice młodziaka. Ojciec, gdy usłyszał, że przyjechałem z Polski, pod wrażeniem uścisnął mi dłoń. Zabrali młodziaka samochodem do domu.

Podczas rozmowy z opatem przy herbacie pytam o Won-Myong Sunima, założyciela ośrodka i propagatora zen w Azji (Rosja, Nepal, Singapur, Indie…). Potem na przemian poleca mi się znalezienie azjatyckiej żony (“to łatwe dla Ciebie”, dowiaduję się od opata) i zostanie mnichem (“mógłbyś być sławny, bo nie wyglądasz jak Azjata”, mówi opat). Opat żartuje, że choć nie jest Koreańczykiem, to trochę wygląda na Koreańczyka i dlatego wymaga się od niego perfekcyjnego koreańskiego, nie tak jak u innych niekoreańskich mnichów, którzy mają popularność za sam niekoreański wygląd. Trzeba zaprosić opata do Polski, będzie miał popularność za wygląd azjatycki. Kwan Mi Sunim opowiada o różnicach w relacjach między mnichami zen a świeckimi na Wschodzie i na Zachodzie. Na Zachodzie to mnisi wspierają świeckich, a nie jak w Azji – świeccy mnichów. Z miny opata trudno wyczytać, co o tym myśli.

Kwan Mi Sunim pomaga mi zaplanować dalszy pobyt w Korei, umawia dla mnie noclegi w świątyni Hwagyesa w Seulu, tłumaczy mi jak jechać i nalega, żebym pojechał choć na jeden dzień do Musangsa na górze Gyeryong. Ta ostatnia świątynia była w moich pierwotnych planach, które się posypały przez czekanie na wizy. Miałem tam praktykować w bardziej surowej tradycji Kwan Um School of Zen, a nie tu na Ganghwado w ramach “Temple Stay”. Szkoda, że przez wizy musiałem skrócić pobyt w Korei, ale czy żałuję, że trafiłem na Ganghwado? A skąd! Jest tu dosyć sielankowo, ale nie przeszkadza to solidnie praktykować. Dla niektórych Koreańczyków jest to pierwsza okazja, żeby dłużej posiedzieć w medytacji.

Muszę wyjechać następnego dnia przed południem, anglojęzyczny pan inżynier proponuje podwiezienie do Seulu. Bardzo dziękuję!

W niedzielę zdążyliśmy jeszcze wziąć udział w małym warsztacie z kaligrafii.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Kaligrafujemy to, co przebija przez cienki papier.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

“Chinese, Korean and English. Meaning? Same!” Podpisałem się buddyjskim imieniem, bo tak łatwiej (mało liter). Nie można trzymać pędzla jak się chce, a prawidłowy sposób jest dla mnie bardzo niewygodny.

Jest specjalne święto, zjechało się wiecej osób i wszyscy Sunimowie są zajęci dłuższymi niż zwykle śpiewami, gdy wyjeżdżamy samochodem do Seulu. “Please, come back!”, żegna nas pani z biura.

W następnym odcinku: Hwagyesa i Seul

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Standard

Lotus Lantern International Meditation Center – cz.1/2

No niestety piszę w pośpiechu. Uprzedzam, że wpisy będą trochę chaotyczne. W tym odcinku ogólniki, zdjęcia i dwa fillmy. W następnym więcej historii.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pobudka jest o czwartej rano.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Strażnik dharmy o czwartej rano

Krótko po czwartej zaczyna się praktyka śpiewów, w której uczestniczę tylko częściowo, bo większości z nich nie znam, a te które znam  z praktyki zen w miedzynarodowej Kwan Um School of Zen maja tu inną melodię. Pozostali (jest kilka osób świeckich) podobnie nie znają całości. Są śpiewniki, ale bez wprawy nie wystarczają. Mnichów jest czworo.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Main Buddha Hall

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W tej części świata smoki są dobre i nie jedzą ludzi

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Samantabhadra Bodhisattva z lewej strony ołtarza w Main Buddha Hall

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Shakyamuni Buddha w centrum ołtarza

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Manjusri Bodhisattva na niebieskim lwie, ołtarz w Main Buddha Hall

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Seong-Cheol Sunim (zm. 1993) i jego uczeń Won-Myong Sunim (zm. 2003) – przedwcześnie zmarły założyciel Lotus Lantern International Meditation Center. Codziennie składamy im pokłony po zakończeniu śpiewów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Smoki pod sufitem zasłonięte lampionami

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

To też Main Buddha Hall. Specjalnie dla adeptów chuojiaofanzi (http://jiuzhizi.wordpress.com/2012/12/17/mandarynki-w-lazienkach/): czy to kaczki mandarynki?

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Brama Main Buddha Hall. Czy to kaczki mandarynki?

Ściany od zewnątrz:


OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

To chyba ta sławna wymiana: Kto się bardziej naraża? Mnich na drzewie, czy urzędnik na stanowisku?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

W tej historii chodzi o to, że myszy zaraz przegryzą korzeń. Pozostaje cieszyć się miodem…

OLYMPUS DIGITAL CAMERA


OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Teren ośrodka

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Cykada – można się szybko przyzwyczaić.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pole ryżowe tuż przy ośrodku

Krótkie nagranie z tego miejsca, przepraszam za niską jakość:

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Plan dnia. Dodatkowo o siódmej rano spacer (raz w złą pogodę zamiast spaceru były rozmowy przy herbacie)

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Mój pokój

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Sutra Serca po koreańsku w pokoju

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Słyszałem o tej książce. Leżała na biurku. Tym razem nie poczytam.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Ale trochę rozumiem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Widok z mojego pokoju (przez moskitierę)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Tu jemy. “Szwedzki stół”. Pierwszeństwo mają mnisi. Każdy sam zmywa po sobie.


OLYMPUS DIGITAL CAMERA


OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Stupa Won-Myong Sunima

 

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Tablica z opisem

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Medytujemy w osobnym budynku. Wnętrze sali do medytacji (siedziałem na macie w lewym górnym rogu)

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Buddha Shakyamuni

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Bodhidharma

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Bodhidharma

Standard

Lecę do Korei

Poprzedni wpis był falstartem, bo dowiedziawszy się, że w Korei na pewno nie zdobędę wiz ani do Chin ani do Indii, postanowiłem zdobyć je jeszcze w Polsce. Na wizę do Indii czekałem dwa tygodnie, a do Chin – pół tygodnia. W poniedziałek 04.08 zaszczepiłem się jeszcze na dur brzuszny, kupiłem plecak i odebrałem wreszcie wizę do Chin, a we wtorek wsiadłem w samolot do Seulu (Incheon) przez Dubaj.

Nigdy w życiu dotąd nie leciałem nawet samolotem. Lot do Dubaju trwał 5.5 godzin. Kiedy można było już używać komórek, włączyłem swoją i okazało się, że zapomniałem PIN: wpisany przeze mnie kod jest nieprawidłowy, pozostają dwie próby przed zablokowaniem. Jakimś cudem zdołałem bez PINu odblokować telefon i wysłać do brata maila z prośbą o znalezienie zapisu mojego PINu. Drugi raz po wyłączeniu telefonu nie udało mi się już go odblokować. Bez telefonu nie zrobię w Dubaju planowanych przelewów do ZUSu, ani do biura księgowego, bo muszę odbierać SMSy z kodami potwierdzenia przelewów. Mogę być też odcięty od części swoich pieniędzy. Usunę z telefonu kartę SIM i poużywam WiFi, ale na razie jest ciemno i ciasno, nie chcę zgubić karty, zaczekam z tym aż wylądujemy.

Trafiam do Dubaju. Jest noc. Do odlotu mam 5.5 godzin, spędzam czas wśród sklepów.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Pokoje modlitw (osobne dla kobiet i mężczyzn).

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

 

Myślę, że musi być jakieś darmowe WiFi, ale nie mogę się z niczym połączyć, niektóre sieci (dziesiątki ich!) są otwarte, ale przekierowują na strony logowania. Pytam człowieka z komputerem, z czego korzysta, ten podaje nazwę sieci i mówi, że jest darmowa przez pierwsze pół godziny. Nie jestem pewien, jak to ma działać, ale komórką nie mogę się z tym połączyć. Już byłem gotów kupić kawę w knajpie z internetem, ale ceny jakieś dubajskie, to znaczy nie wiem nawet jak to przeliczyć, resztę też wydają tylko w lokalnej walucie, a dolary mam wyłącznie w setkach. Odpuszczam. Mam jeszcze wodę i kanapkę, a w liniach Emirates dobrze karmią (dostałem wegańskie posiłki!). Orientuję się, że leci ze mną grupa dzieciaków taekwondoków z Taekwon Arirang Demonstration Team.

W końcu po ośmiu godzinach drugiego lotu znalazłem się na lotnisku w Incheon. Brnę przez kontrole, wypełniam dwa druczki. Jestem w Korei!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Czekamy na pociąg na lotnisku

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Wyjście z lotniska. Nie są to schody, choć na zdjęciu tak to może wyglądać.

 

Wymieniam w Hana Bank 400 usd i 125 euro na 563750 wonów. Mój pierwszy cel to Lotus Lantern International Meditation Center na wyspie Ganghwado. Szczegółowe instrukcje, jak dojechać, mam w postaci wydrukowanej korespondencji mailowej z Kwan Mi Sunim – polskiej mniszki zen, mieszkającej w Korei od 17 lat. Poznałem ją rok, czy dwa lata wcześniej na kyolche (odosobnieniu zen) w Falenicy pod Warszawą. Mam zadzwonić i powiedzieć, że doleciałem.

Potrzebuję karty telefonicznej. Podchodzę do małżeństwa stojącego obok budki i pytam po angielsku, gdzie można kupić kartę. Pani bez słowa ciągnie za rękę zapatrzonego w drugą stronę męża, który słucha, słucha i widzę jak powoli zaczyna przestawiać się na angielski. “Let me see…“ zaczyna, ale po chwili stwierdza że muszę zapytać panie w pobliskim stoisku, które ma coś wspólnego z telefonami. Pan bardzo przeprasza, że nie umie bardziej pomóc, a ja mu bardzo dziękuję. Podchodzę do jednej z pań w stoisku, ale wszystkie trzy zwracają się w moją stronę jak jeden organizm. “Do you have coin? If you have coin, you don’t need a card. Just one call? 100 won is enough.“

Wrzucam do automatu pieniążek, wykręcam numer, dostaję jakiś komunikat po koreańsku i angielsku, żeby zadzwonić jeszcze raz, chyba zajęta linia. Dzwonię jeszcze raz, słabo słychać i rozłączyło mnie może po minucie, ale tyle wystarczyło. 100 wonów to około 30 polskich groszy.

Idę po bilet na metro. Są tu jakieś Airport Rails (czy jakoś podobnie) i linie KTX, nie wiem, co jest co. Pytam panią w jednej z kas, gdzie kupić bilet do Song Jeong (pokazuję wydrukowaną nazwę na kartce). Nie, nie, pani pokazuje, że to w drugą stronę, idę do kas po drugiej stronie. Bilet mam kupić w automacie. Okazuje się, że automat jest wielojęzyczny, co najmniej koreańsko-chińsko-angielski. Chińczyków widzę tu mnóstwo, leciałem z wieloma Chińczykami, a przy automatach są w większości. Ktoś w kolejce pyta mnie po angielsku, czy w tym automacie kupi bilet na Tajwan. Nie, nie, tu są bilety na subway, odpowiadam zdziwiony. Okazuje się, że pan pytał o Eetaiwan, czy coś podobnego. Raczej mu nie pomogę. Po kupieniu biletu (chyba jakieś 4700 wonów, z czego 500 to zwrotna kaucja za kartę) jeszcze raz odwiedzam panią w kasie, żeby potwierdzić, że pokryta samymi koreańskimi napisami karta wystarczy do przejazdu dwiema liniami.

Jadę, przesiadam się na przystanku Kimpo Airport. Mam stąd jechać jeden przystanek linią numer 5, ale nie wiem w którą stronę i nigdzie nie widzę map połączeń. Pytam panią, która siedzi i pije kawę, ale ona nie bardzo rozumie, o co mi chodzi. Pokazuję na migi dwie strony, w końcu pani mówi “If number 5 is good? This way.“ I wskazuje tablice z numerami, które wcześniej sam wskazałem. Dziękuję pani, podchodzę do bramek i jestem zmieszany, bo nie chcę przechodzić, a pani może widzi że jej nie uwierzyłem do końca. Na szczęście pojawia się ubrany w garnitur około trzydziestoleni Koreańczyk w okularach i w biegu, jakby od niechcenia, prawie brytyjskim akcentem pyta “Can I help you, sir?“ a po chwili “This direction is correct“.

Wysiadam na pierwszym przystanku zgodnie z instrukcjami Kwan Mi Sunim. Przy wyjściu z metra pytam jakiegoś pracownika, gdzie automat na zwrot kart. Pan macha na dzieciaka, a dzieciak bez słowa pokazuje automat. Wrzucam kartę i dostaję swoje 500 wonów. Wychodzę z metra i przechodzę na środek ulicy na wyspę z przystankiem autobusowym. Trochę pada. Szukam autobusu do Ganghwado, ale wszystko po koreańsku, a ja nie mogę znaleźć niczego, co wygląda jak “Ganghwado“ (akurat pismo koreańskie jest łatwe, można się nauczyć w kilka godzin). Pytam Koreańczka w garniturze i okularach (ale innego). Okazuje się, że moje “o“ w “Ganghwado“ ma w sobie za dużo “o“ i za mało “u“, więc mój angielski jest zrozumiały, ale z nazwą trochę walczymy. Trafiłem na dobry przystanek, a linia to 3000, o czym Sunim pisała w instrukcjach, tylko ja nie zrozumiałem, bo 3000 to jednocześnie prawdopodobna cena biletu. Na rozkładach jazdy nie widzę linii 3000, więc nie mogłem wcześniej znaleźć “Ganghwado“. Wsiadając jeszcze raz wymawiam nazwę wyspy i daję kierowcy 3000 wonów, ale on bez słów protestuje, bierze 2000. Pokazuję mu, że mam monetkę 500 wonów, on się uśmiecha i przyjmuje ją. Zajmuję miejsce przy oknie obok jakiejś dziewczynki. Kładę na siedzeniu torbę, nie mam co zrobić z plecakiem, pan z tyłu pokazuje na migi, żeby trzymać między nogami, no ale muszę najpierw przeskoczyć nad dziewczynką, kóra siedzi trochę nieprzytomna i nie pomaga. W końcu jakoś siedzę. Znowu zapada noc (zmiana czasu!), a ja jestem już solidnie zmęczony. Zdrzemnąłem się może ze dwie godzinki w samolocie, tu w autobusie też mnie zmogło na chwilę. Jedziemy ponad godzinę. W końcu docieram na ostatni przystanek, gdzie mam znaleźć taxi. Ciemno tu, idę w stronę świateł, widzę postój taksówek. Mam adres ośrodka medytacyjnego zapisany po koreańsku, imię mnicha, do którego można dzwonić i numer jego telefonu, ale kierowca od razu rozpoznaje miejsce po nazwie. Wiezie mnie różnymi, często nieoświetlonymi, wąskimi, wiejskimi drogami jeszcze chyba ze 20-30 minut, aż GPS pokazuje że jesteśmy na miejscu oznaczonym lewoskrętną swastyką. Kierowca podaje mi bagaż i cenę, ale ja nie rozumiem, chociaż trochę uczyłem się liczebników. Daję długopis i kartkę do napisania, ale zanim przeczytam, co mi napisał, pojawia się Kwan Mi Sunim. Do zapłaty jest 10000 wonów, tego się spodziewałem. Jest 10-ta w nocy czasu lokalnego. Podróżowałem przez ponad dobę. Sunim prowadzi mnie do biura i proponuje, żebym wypełnił formularz rejestracyjny następnego dnia. Reguły każą wypełnić teraz – rozstrzyga pani w biurze. W dacie urodzenia wpisuję dzień: 2014, dalej jakiś miesiąc… poprawiam się, jeszcze raz się poprawiam, sukces. Ktoś prowadzi mnie do mojego pokoju. Poznaję dwóch sąsiadów, Koreańczyków, jeden zna dobrze angielski. Kiedy mnich (anglojęzyczny) pokazuje mi łazienkę, prysznic i dziwną pralkę, jestem tak zakręcony, że pytam jak się wchodzi do tej pralki (wziąłem ją za high-tech koreański prysznic!). Krótko po tym biorę całkiem zwyczajny prysznic i próbuję zasnąć mimo emocji (co z PINem do karty SIM!?) i głośnych cykad za oknem. Sunim mówiła, żebym raczej nie wstawał na poranne śpiewy o czwartej, tylko wyspał się i przyszedł na śniadanie o szóstej trzydzieści. Spałem słabo i o czwartej byłem już na nogach.

W następnym odcinku: Lotus Lantern International Meditation Center

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Standard

Jadę do Azji

Jeszcze ogarniam wizy. Jeszcze nie kupiłem plecaka. Ale dosłownie za kilka dni jadę na trzy miesiące do Azji.

Zaczynam od Korei Południowej, gdzie spędzę około czterech tygodni, z czego trzy na medytacji w świątyni zen. Nie wiadomo do końca, co poza tym będę robił w Korei. Szkoda, że języka nie znam zupełnie.

Dalszy plan zakłada podróż do Chin, w tym treningi kung fu w Pekinie u mistrza Hong Zhitian. Nie potrenuję za długo w Pekinie, bo tyle mam w Chinach miejsc do odwiedzenia! Dawno temu uczyłem się chińskiego. Trochę dukam. No ciekawe, czy zawsze uda się wytłumaczyć, że chcę posiłek bez mięsa.

Mam też nadzieję trafić na Tajwan i do Indii, ale nie wszystko jest ustalone. Oby udało się szybko załatwić wizy jeszcze w Polsce (potrzebne do Chin i do Indii).

Blog założony! Wiem, że korzystanie z niego może być później utrudnione przez Wielki Chiński Firewall. Zobaczymy.

Standard